Po opublikowaniu dwóch, waszych zdaniem feministycznych tekstów, jest i odwet. Przepraszam ego wszystkich urażonych panów. Dziś pośmiejemy się z ... feministek. (Mój Chłopak powiedział, że pośmieję się sama z siebie, niech mu będzie).
Feminizm. Ruch dla kobiet, którym z braku zajęć wpadają do głowy głupie pomysły, lub dla kobiet tak nudnych, że nie potrafią nikogo zainteresować własną osobą, aż w końcu zostają zgorzkniałymi starymi pannami i winią za niepowodzenia mężczyzn. Przekonania przekonaniami, ale nienawidzić mężczyzn za to, że istnieją?
Dlaczego nie jestem feministką? Bo czasami mam wrażenie, że byłabym lepszym mężczyzną, niż kobietą. W ich świecie wszystko jest tak mało skomplikowane. Sprzeczkę można rozwiązać krótką i obfitą w kolokwializmy, ale szczerą rozmową. Ewentualnie bójką. Obrażone kobiety nie mają potrzeby kłótni. Milczą. Jedna obrażona, druga nadąsana, a w powietrzu między nimi wiszą chmury myśli pełne brzydkich wyrazów. Jednak gdy określenia, jakich można użyć wobec kobiet lekkich obyczajów, się skumulują, a dwa fronty zderzą, burza zrywa dachy i łamie drzewa (czytaj: wyrywa włosy i łamie paznokcie).
"Facet to świnia". Tyle, że bardziej pożyteczna od tej różowej, upapranej błotem odmiany. Pożyteczna! A jeśli nadal masz zamiar wykrzykiwać "women power" i "mężczyzna to rasa niższa", popracuj w kopalni. Narąb drzewa. Pojedź na misję do Afganistanu. Przyznaję, jestem tchórzem. Gdyby nagle wybuchła wojna, zbudowałabym sobie ziemiankę i zamknęła się w niej, aż się skończy. A mężczyzna, chce, nie chce, ani się obejrzy, a zanuci pod nosem "maszerują strzelcy, maszerują".
Rozumiem ideę równouprawnienia kobiet. I z tym się zgadzam. Nie jesteśmy gorsze, a często byłyśmy tak traktowane. Nasze osiągnięcia pomijano, zakazywano nam nauki. Najważniejszym celem kobiet powinno być gdakanie i rozgrzebywanie gleby w poszukiwaniu ziaren. Takie kury domowe z nas robiono. Nic dziwnego, że nastąpił bunt. My też mamy ambicje i całej ludzkości na dobre wyszedł fakt, że ktoś w pewnym momencie je zauważył. Kiedy słyszę "miejsce kobiety jest w kuchni", myślę, że to właśnie tacy mężczyźni ściągnęli ataki kobiet na całą swoją "rasę". Usłyszałam to wyrażenie jakiś czas temu, od kolegi (niektórzy czytający pewnie kojarzą o kim mówię). Zaowocowało to jego dwudniowym pobytem w szpitalu. Połamałam sobie rękę, a jego szczęka do dziś nie przybrała kształtu świadczącego o tym, że jego twarz jest ludzka. Żartuję. Odpowiedziałam mu, że mężczyźni mówiący w ten sposób, nie wiedzą, co z nią robić w sypialni. Riposta równie skuteczna co lewy sierpowy. Od tamtej pory w mojej obecności nie pochwalił się żadnym żartem o kobietach, a ma do tego skłonność.
Popieram także protesty przeciwko dyskryminacji kobiet. Pamiętam kampanię reklamową, w której mężczyźnie na rozmowie kwalifikacyjnej zadawano pytania typu "Kiedy ma pan zamiar zajść w ciążę?" lub "Czy planuje pan założenie rodziny?". Dobrze odwalona robota. W naszym kraju nie szanuje się roli matki. Trudny wybór: rodzina i dom czy ambicje i kariera zawodowa. Nie powinno się przed nim stawiać nikogo.
Żadne słuszne argumenty nie usprawiedliwią jednak odrazy wobec mężczyzn spowodowanej faktem ich istnienia. Żadne. A takie skrajne poglądy się zdarzają. Dodam, że moim zdaniem, mogą prowadzić tylko do staropanieństwa lub do życia w związku/ małżeństwie, które powoduje niezadowolenie i brak satysfakcji ze swego losu. Rozwiązanie jest jedno: zaakceptujmy siebie nawzajem, bo abstrakcyjnych dziwactw płci przeciwnej i tak nie zmienimy. Jako pacyfistka nawołuję: niech się skończy wojna płci!
I jeszcze jedno: nie mam zamiaru rezygnować z pisania o komicznych różnicach między nami, lecz żaden z tych tekstów nie świadczy o moim feminizmie. To zdanie wydrukujcie i powieście nad łóżkiem.
PS. Dziękuję wszystkim czytającym, jesteście świetni :)
Miło się to czyta.
OdpowiedzUsuń