piątek, 13 kwietnia 2012

DROGI PAMIĘTNIKU?!

Na początek krótko i odrobinę osobiście. Tekst jest odtworzony. Właściwy napisałam wczoraj, lecz z niewyjaśnionych przyczyn, dziś, zamiast słów w zapisanym dokumencie ujrzałam szereg kwadracików. Gratuluję Zdzisiowi (imię mojego komputera) złośliwości i oznajmiam, że tak łatwo nie odpuszczę. Jeszcze raz i wyślę go znów do Informatyka (nie lubi tego, jak zwierzęta weterynarza).
A pod spodem już to, co zapamiętałam ze wczoraj. Miłego czytania :)


Z ciekawości, nudy, a może i z powodu, że jestem wścibska i szukam u innych iskry do własnych pomysłów, przejrzałam przed chwilą kilka losowych blogów. I jeszcze nie ochłonęłam. Dziękuję Bogu, czy komukolwiek/czemukolwiek, co tam u góry, bądź na dole jest, a nawet jeśli tego nie ma, to i tak dziękuję, że nie pisałam bloga w wieku 10-14 lat. Nastolatki w tym wieku mają solidne poglądy i zbyt jaskrawe i rażące (dosłownie) poczucie estetyki. Dziękuję za to, że miałam swój własny Pamiętnik, którego nie widziały oczy każdego człowieka na świecie trafiającego na takie COŚ i bezskutecznie doszukującego się ukrytego sensu, jak ja przed chwilą. (Rodzice! Komputery za okno!) Dziękuję, że był ze mną w jeszcze nawet nie nastoletnich latach życia i znosił wszystkie różowe kredki, którymi go traktowałam. Wstydzę się go. Jedenastoletnia Marta gnije w moim biurku na pastelowych kartkach. Bez dobrego humoru nie ruszę jej nawet zdalnie sterowanym kijem.

Każdy kij ma jednak dwa końce, i z drugiej strony, ma to jedną zaletę. Tylko czytając "drogi pamiętniku... blablabla... dzisiaj kupiłam sobie spinki do włosów... blablabla... Adrian z 5a powiedział, że ładnie piszę... blablabla..." uświadamiam sobie jak bardzo się zmieniłam. Potrafię znaleźć dwieście różnic między obrazkiem "Marta, lat 12", a "Marta, lat 17". Za kolejne 5 lat, czytając ten oto tekst, dojdę do wniosku, że moje poglądy znów znacznie się zmieniły i będę musiała zlikwidować wszystkich, którzy to przeczytali. Zajmijcie się wyrabianiem dowodów na fałszywe nazwiska.

Będąc przy dowodach, czy jakichkolwiek innych dokumentach-ze-zdjęciem, uważam, że można je zaliczyć do kolejnych kompromitujących wizytówek. Wstydzimy się ich po latach, a czasem już w momencie ich odbierania. Zdjęcia w dokumentach. Czerwone twarze Indian goniących zwierzynę, z cieknącą po brodzie śliną. Wybałuszone lub zamknięte (najczęściej jedno wybałuszone, drugie zamknięte) oczy. Mimika kompletnie nieadekwatna do sytuacji. To jak: we włosach wiatr, w uszach szum, w oczach łzy, a na liczniku dwadzieścia trzy. "Dobry, przekroczył pan prędkość, dokumenty proszę" - i już wiesz, że dostaniesz dodatkową stówę za zdjęcie seryjnego mordercy spozierające z Twojego dowodu na Pana Policjanta. W dokumentach powinny być zdjęcia z wakacji, z niedzielnego grilla, z dobrej imprezy. W naturalnej niszy ekologicznej. Zdjęcie pod tytułem "broda-jeszcze-troszkę-do-góry" nie może wyjść. I bądź tu świadomym fotografem, który wie, że to nie on tworzy obrazki. To z niego robią obrazek, wstawiając go w ramy wymagań dobrego zdjęcia do dokumentów. Życie artysty jest ciężkie. Dlatego zamiast czytać lektury, rozwiązuję zadania z chemii.

Właśnie usłyszałam wielkie BUM. Dotarło do mnie. Za dwa tygodnie sama wyrabiam dowód. I użyję go jako zakładki do Pamiętnika. Czysta konfrontacja. Lepsze niż KSW (z pewnością lepsze, bo nienawidzę boksu ani żadnej innej formy sprzedawania siniaków za ciężkie pieniądze, za darmo z resztą też, lecz o tym nie dziś). Zderzę dwa światy. Ale najpierw, życzcie mi powodzenia u fotografa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz