środa, 2 maja 2012

MAJÓWKA W SKARPETACH

Upał. Prawdziwy majowy upał. I nie trzeba nic więcej, by świat zamienił się w wylęgarnię bladych (tudzież: czerwonych, w wyniku pierwszego opalania) ciał ubranych w krótkie spodenki i klapki. Widoki powinny zachwycać. Okazało się, że niekoniecznie. Wybrałam się dziś do miasta na zakupy, a obserwacje, które poczyniłam siedząc na miejskiej ławce i sącząc  Desperados - moje pierwsze legalne piwo, są przerażające. (Tak, musiałam napisać o tym piwie, to nadaje smaku mojej opowieści - Mój Chłopak był ze mną, jego też można zamknąć za publiczne picie.) Mężczyźni w klapkach i skarpetkach. Grubych, długich skarpetach. Aż chce się dodać: pewnie śmierdzących, ale nie wiem, nie miałam okazji ich wąchać, a proszenie o pozwolenie na wąchanie skarpet mogłoby wyglądać dziwnie.

Wysnułam jeden, za to solidny wniosek. Muszę zostać jakimś ministrem i zarządzić zakaz produkcji kiczowatych ubrań. Absolutnie nie twierdzę, że każdy ma wyglądać jak wycięty z Vogue'a. Można wyglądać przyzwoicie, a nawet modnie, za małe pieniądze. Naprawdę można. Tylko trzeba mieć odrobinę wyczucia. O mało co nie wybiegłam dziś z jednego ze sklepów z krzykiem. Lateksowe spodenki z podwiniętymi nogawkami podszytymi materiałem w kratkę. Tego jeszcze nie grali. Jakież było moje zdziwienie, gdy pięć minut później ujrzałam je, luźno lezące na jakiejś dziewczynie. Wyglądała na gimnazjalistkę, jej można wybaczyć.

Nie chcę zmieniać tego bloga w kolejne modowe SOS. Namnożyło się takich blogów ostatnio. Mamy w naszym skromnym kraju tysiące wyroczni mody. Też umiem zrobić zdjęcie swoim zakupom, wstawić i czekać, aż 50 osób skomentuje "super". Tylko po co? Wolę pisać, nawet, jeśli nikt tego nie czyta.

Mój Chłopak uczył mnie dziś targować się. Wystarczy powoli wyszeptać, niby to pod nosem: "ooosieemdzięsiąąąt???" i dycha w dół. Próbowałam własnych sił dodając "hmm.. a myśli pan, że zmieści się w tej torebce A4? Bo nie wydaje mi się, a dobrze by było...", lecz sprzedawca mi nie uległ. Cóż, Mój Chłopak ma najwidoczniej więcej uroku osobistego niż ja. Oprócz tego natknęłam się na nieznośnie natarczywego sprzedawcę. Wiedział, że nie zamierzam niczego kupić, lecz to go kompletnie nie zraziło. Przypałętał się, gdy moje oczy podziwiały nieprzyzwoicie drogą lustrzankę. Raczej nie wyglądam na dziewczynę noszącą trzy tysiące w torebce, ale ten uporczywie objaśniał mi jej funkcje. Widział, że ją chcę. Miał może nadzieję, że zacznę się ślinić, i będzie mógł powiedzieć: "będzie Twoja, kupię Ci ją, tylko..." ale wyczuł chyba, że nic z tego, bo po minucie zrezygnował, a na każde moje słowo reagował baranim śmiechem (w życiu nie słyszałam takiego śmiechu, może by i mnie rozbawił, gdyby nie to pożeranie mnie wzrokiem).

Pomimo lekkich szoków, których mam okazję doświadczać każdego dnia (życie nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać), dzień uważam za udany. A tak inną drogą: odkryłam znaczenie słowa "pokrowiec". Nie dlatego, że pokrywa. Dlatego, że "po krowie".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz