niedziela, 6 maja 2012

MAM NA IMIĘ LEŃ

Poziom lenistwa jest odwrotnie proporcjonalny do ilości obowiązków: czym krótsza lista rzeczy do zrobienia, tym cięższe nogi i ręce oraz bardziej oporny umysł. Stwierdzić mogę to choćby z doświadczeń własnych. Dużo wolnego czasu to dużo "zrobię później". Prędzej czy później następuje jednak okrutny moment pod tytułem "Nie zdążę". A przychodzi on zawsze. Jest to moment, w którym należy podjąć decyzję o systematyczności, okrasić ją stwierdzeniem, że to już się nie powtórzy, a następnie zamienić w proch dane sobie postanowienie przy pierwszej okazji.

Wniosek wręcz tarza się pod moimi stopami, merdając wesoło ogonem. A brzmi on: nie istnieje coś takiego, jak samodyscyplina. Można ćwiczyć siłę woli, tworząc sobie szereg nakazów i zakazów, lecz jest to sztuczne, nienaturalne. Daj komuś palec, zechce wziąć cała rękę. Dlatego, by nie dopuścić do sytuacji, w której ludzie to trzyrękie monstra, wytworzyła się instytucja rodziny, która ma za zadanie wykreować człowieka z dwoma stawami barkowymi. Zasada zasadą, lecz nikt nie zaneguje tego, iż często działa to w drugą stronę, a owocem są rozpieszczone, anarchistyczne dzieci.

Wychować trzeba dziecko, zwierzątko domowe, a nawet żywopłot w ogródku przed domem, nie pozwalając, by rósł tak, jak mu się podoba. Każdy chce dostać jak najwięcej: więcej pieniędzy, więcej pożywienia, więcej miejsca, więcej słońca. I nie ma w tym nic dziwnego. Życie to walka o przetrwanie. Prawo dżungli i prawo silniejszego. Prawo do własnego miejsca, najlepiej o jak największej powierzchni. Zaznaczanie terenu. Przypomina mi się Fuks - jeden z moich psów, obsikujący moją nogę. Był wtedy tak idiotycznie szczęśliwy - Pani od zabaw i karmienia, a przynajmniej jej noga, jest jego.

Natworzyłam powyżej z pół kilograma zdrowego pierdolamento, a nie mam czasu. Miałam tydzień wolnego. Co konstruktywnego zrobiłam? Poza czytaniem, nic. Nawet pisać na blogu nie miałam ochoty. I to wszystko mimo planów, które zapisane niebieskim długopisem na kartkach mojego kalendarza, wymownie rażą mnie w oczy. Jestem klasycznym przykładem człowieka. Brak samodyscypliny i lenistwo. Z Nierobienianiczego jest jedna korzyść: odpoczynek. Jestem w pełni sił. I wiem na co spożytkuję energię. Na nadrabianie zaległości. Jak widać, nic nie jest bezsensowne i bezcelowe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz