Wyszorowałam podłogę, usunęłam zbędne pliki, przerzucałam drewno na zimę... Nie ma nic bardziej pożytecznego niż maturzysta na tydzień przed maturą. Nawet na blogu piszę.
Obecnie posiadam status... bezrobotnej. Jestem świeżo upieczoną absolwentką liceum. Musiałam zmienić informacje o sobie z 'osiemnastoletnia licealistka...' na puste pole. Dlaczego? Bo na dodatek nie jestem już nawet osiemnastolatką. Nie wypada mi, jako kobiecie, chwalić się liczbami. Nie od paru dni. Nikt nie chce nagrywać piosenki 'cztery dziewiętnastki tylko w moim samochodzie...'. Rozpaczam.
Ja i Mój Chłopak mamy w rozmowach na GG dość denerwujący nawyk komentowania sobie nazwajem żałosnych wypowiedzi trzema kropkami, o ile '...' w ogóle można nazwać komentarzem. Dziś podobno napisałam coś tak żałosnego, że w odpowiedzi otrzymałam mniej więcej:
............................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................................ .
W normalnych warunkach obraziłabym się. Tak zwyczajnie, po babsku, na chwilę. Moja reakcja wyglądała jednak nieco inaczej. Wystraszyłam się, że aż tyle trzeba uzupełnić.
Nic dodać, nic ująć.
Maturzyści, niech moc będzie z Wami!
środa, 1 maja 2013
niedziela, 10 marca 2013
MARTA NISZCZY WSZECHŚWIAT CZYLI O LOTACH W KOSMOS
Mam nowe powody do narzekania, więc mogę pisać.
Buduję rakietę. Kupię dobrego kałasza, zabiorę go do mojej rakiety, wystrzelę się w kosmos i potraktuję śrutem wszystkie satelity i inne wynalazki odpowiedzialne za nadawanie programów sportowych. Kobieta przegrywająca z meczem to kobieta wygrywająca z Kosmosem.
Kobiety to wysłanniczki Kosmosu. Gdzie kosmos nie może, tam babę pośle. Dajmy na to, ma się wydarzyć wielka katastrofa. Leci taka Marta w swojej blaszanej rakiecie (jeszcze daleko nie zaleciała), po drodze uderza w drzewo, które z kolei przewracając się zrywa druty wysokiego napięcia, w całej Polsce nie ma prądu, systemy szaleją, banki tracą kontolę nad zabezpieczeniami. Okazja czyni złodzieja, Polacy kradną jeszcze większe i cięższe miliony, inflacja rośnie, krach na giełdzie rozprzestrzenia się na cały świat. Nie ma jedzenia, nie ma wody, ptaki przestają śpiewać, muchy przestają fruwać, politycy przestają gadać (nie tylko bez sensu, ale w ogóle), dinozaury zmartwychwstają i o, apokalipsa gotowa.
Nie powinnam pisać, jestem pod wpływem. Zjadłam trzy czekoladki z alkoholem.
Mam lepkie krople brandy we włosach. We włosach, które umyłam pół godziny temu. Zjedzenie czekoladki, która w środku ma cokolwiek, czym mogę się upaćkać i jednoczesny brak śladów owej substancji w moich włosach bądź na moim ubraniu wykracza poza moje umiejętności. Nie będę myć włosów drugi raz. Nie będę. Nie będę. Wytrzymam, gdy jutro jakiś skacowany imprezowić będzie chciał je powąchać. Albo ... polizać...
Idę umyć.
Buduję rakietę. Kupię dobrego kałasza, zabiorę go do mojej rakiety, wystrzelę się w kosmos i potraktuję śrutem wszystkie satelity i inne wynalazki odpowiedzialne za nadawanie programów sportowych. Kobieta przegrywająca z meczem to kobieta wygrywająca z Kosmosem.
Kobiety to wysłanniczki Kosmosu. Gdzie kosmos nie może, tam babę pośle. Dajmy na to, ma się wydarzyć wielka katastrofa. Leci taka Marta w swojej blaszanej rakiecie (jeszcze daleko nie zaleciała), po drodze uderza w drzewo, które z kolei przewracając się zrywa druty wysokiego napięcia, w całej Polsce nie ma prądu, systemy szaleją, banki tracą kontolę nad zabezpieczeniami. Okazja czyni złodzieja, Polacy kradną jeszcze większe i cięższe miliony, inflacja rośnie, krach na giełdzie rozprzestrzenia się na cały świat. Nie ma jedzenia, nie ma wody, ptaki przestają śpiewać, muchy przestają fruwać, politycy przestają gadać (nie tylko bez sensu, ale w ogóle), dinozaury zmartwychwstają i o, apokalipsa gotowa.
Nie powinnam pisać, jestem pod wpływem. Zjadłam trzy czekoladki z alkoholem.
Mam lepkie krople brandy we włosach. We włosach, które umyłam pół godziny temu. Zjedzenie czekoladki, która w środku ma cokolwiek, czym mogę się upaćkać i jednoczesny brak śladów owej substancji w moich włosach bądź na moim ubraniu wykracza poza moje umiejętności. Nie będę myć włosów drugi raz. Nie będę. Nie będę. Wytrzymam, gdy jutro jakiś skacowany imprezowić będzie chciał je powąchać. Albo ... polizać...
Idę umyć.
niedziela, 3 marca 2013
BEZTYTUŁOWY POST
Dręczą mnie, że nie piszę. Niech nie uczą ojca dzieci robić (co najwyżej mogą być przykładem, jakich dzieci nie robić). Nie jestem w stanie. W workach pod oczami mogę trzymać kartofle.
Jedni zauszczają włosy, inni brzuch. Ja chyba pomyślę nad brodą. Będzie pasować do image'u mędrca.
Słońce świeci. Jedyny czynnik, który jest w stanie mnie przywrócić do normalności. Na nowo wzbudza drzemiące we mnie pokłady niewyżycia. Cieszyć się trza. Skaczę i łeb telepie mi sie jak stare auto na post-zimowej drodze.
Proszę wybaczyć tej Pani, nie widziała Słońca już długo. Ta Pani już dziś nic więcej nie wymyśli.
Jedni zauszczają włosy, inni brzuch. Ja chyba pomyślę nad brodą. Będzie pasować do image'u mędrca.
Słońce świeci. Jedyny czynnik, który jest w stanie mnie przywrócić do normalności. Na nowo wzbudza drzemiące we mnie pokłady niewyżycia. Cieszyć się trza. Skaczę i łeb telepie mi sie jak stare auto na post-zimowej drodze.
Proszę wybaczyć tej Pani, nie widziała Słońca już długo. Ta Pani już dziś nic więcej nie wymyśli.
poniedziałek, 11 lutego 2013
DLACZEGO MARTA NIE JEST SZALONA
Przed przeczytaniem skonsultuj się z treścią lub zapoznaj się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż każdy tekst niewłaściwie stosowany zagraża Twojemu poczuciu humoru i może być niekompatybilny z lekami, które bierzesz (tzn. wywołać niepożądane reakcje).
Zaspałam. Przez cała noc śniły mi się wzory chemiczne (w tym alkoholi, co tłumaczy mój nieodpowiedzialny stan o poranku). W czwartek Sralentynki. Rozrysuję sobie na kartce anatomiczne serce i powtórzę nazwy zastawek.
Nuda. A ja mam ochotę zrobić coś szalonego. Chodziłabym do góry nogami, lecz na moim suficie znajduje się za mało rozpaćkanych zwłok komarów, by nazwać go samoprzylepnym. Trochę strach spaść. Weszłabym na dach po drabinie, ale nie umiem schodzić. Nie warto fatygować straży pożarnej. Weszłabym do wanny i krzyczała, że tonę, lecz nikt mnie nie będzie ratował. Pomalowałabym psy na zielono i udawała, że prowadzę na smyczy niby wymarły gatunek, brakujące ogniwo. Nie będę mówić, dlaczego tego nie zrobię.
Reszta moich pomysłów zagraża mojemu/czyjemuś życiu lub zdrowiu. Dlatego nie jestem szalona.
Zaspałam. Przez cała noc śniły mi się wzory chemiczne (w tym alkoholi, co tłumaczy mój nieodpowiedzialny stan o poranku). W czwartek Sralentynki. Rozrysuję sobie na kartce anatomiczne serce i powtórzę nazwy zastawek.
Nuda. A ja mam ochotę zrobić coś szalonego. Chodziłabym do góry nogami, lecz na moim suficie znajduje się za mało rozpaćkanych zwłok komarów, by nazwać go samoprzylepnym. Trochę strach spaść. Weszłabym na dach po drabinie, ale nie umiem schodzić. Nie warto fatygować straży pożarnej. Weszłabym do wanny i krzyczała, że tonę, lecz nikt mnie nie będzie ratował. Pomalowałabym psy na zielono i udawała, że prowadzę na smyczy niby wymarły gatunek, brakujące ogniwo. Nie będę mówić, dlaczego tego nie zrobię.
Reszta moich pomysłów zagraża mojemu/czyjemuś życiu lub zdrowiu. Dlatego nie jestem szalona.
piątek, 25 stycznia 2013
Z PAMIĘTNIKA PUSTELNIKA
Dzisiaj mam dla Was fragment 'książki', którą pisałam, gdy musiałam na trochę rozstać się z Moim Chłopakiem. Jestem jedną z nielicznych i wierzę, że odległość (oczywiście nie na stałe) nie jest w stanie zniszczyć miłości, tym bardziej, gdy ta poparta jest przyjaźnią.
Dzisiaj pojechał znowu. Rozstajemy się ostatni raz. Jednak ja czuję się trochę jak za tym pierwszym.
Miłego czytania.
'Z pamiętnika pustelnika, czyli książka o dziewczynie, której chłopak wyjechał, z bardzo długim tytułem.'
Dzień pożegnania czyli dzień pierwszy
Ciężko. Siedzę w łazience i płaczę. Tata stoi pod drzwiami i śpiewa "nie płacz kiedy odjadę, kupię ci czekoladę". Tęsknię. Mam smarki pod nosem. I już nie wiem czy to one, czy łzy, ale mam w ustach słony smak któregoś z powyższych, a może obu.
Dzień drugi
Po wczorajszym płaczu wyglądam jak mały, smutny Chinczyk. Tata mówi, że szkoda, że pojechałeś, bo nie ma kto mu pomagać w ogrodzie. Mama nie pozwala mi mysleć, bo mówi, że kiedy myślę, bardziej tęsknię, wiec mam plan zajęć na cały dzien, co oznacza rycie w ogródku i dwa kilogramy waty do wypchania sobie głowy przez uszy. Nogi mi zarastają, ale nie mam po co ich golić. Wyciągnełam babcine gacie. Ubrałam sie na czarno i nawet nie wiem kiedy zaczęłam nucić pod nosem czołówkę z "Czterdziestolatka". Już czuję się stara.
Dzień trzeci.
Tak naprawdę jest to juz piąty dzień, ale kto by liczył. Nie ma czasu na codzienne pisanie. Byłam na zakupach i tak bardzo brakowało mi Twojgo głosu, który umila mi czas jęcząc 'długo jeszcze' i 'kiedy idziemy'. Nie uwierzysz, jak bardzo chce mi się płakać, kiedy widzę obściskującą się parę, ale zaraz przypomia mi sie mały, smutny chińczyk i chęć wylewania łez mnie opuszcza. Raczej nie widzę siebie na plantacji ryżu. Co u mnie? Mam dobrą wiadomość. Mój tata mówi, że jak wyjechałeś, zrobiło sie pusto w domu. Teraz nie masz żadnych podstaw, by stwierdzić, ze ktoś Cię jeszcze nie lubi. Nawet Zdzisław (mój komputer) przy Tobie jakby zawiesza się rzadziej. Późno już, ale nie jestem jedną z tych, która zasypia, gdy zamknie oczy, dlatego wolę zrobić coś produktywnego. Przypomina mi się historia z moją mamą w roli głównej, która ma skłonność do zasypiania w trakcie. W trakcie czego? Wszystkiego. Kąpieli, oglądania, czytania, jedzenia. I wcale nie chodzi o historię, w której zasypia ona z głową na stole podczas przygotowywania kolacji. Chociaż ta anegdota jest warta wspomnienia. Chodzi mi o sytuację, w której moja Mama zasnęła, jedząc czekoladę z orzechami. Czekolada ma to do siebie, ze lubi się rozpuszczac. Orzechy nie są już takie skłonne. Jakże wielka była irytacja Mamy, gdy po przebudzeniu powiedziała 'włożyliscie mi orzechy do buzi, gdy spałam'.
Dzisiaj pojechał znowu. Rozstajemy się ostatni raz. Jednak ja czuję się trochę jak za tym pierwszym.
Miłego czytania.
'Z pamiętnika pustelnika, czyli książka o dziewczynie, której chłopak wyjechał, z bardzo długim tytułem.'
Dzień pożegnania czyli dzień pierwszy
Ciężko. Siedzę w łazience i płaczę. Tata stoi pod drzwiami i śpiewa "nie płacz kiedy odjadę, kupię ci czekoladę". Tęsknię. Mam smarki pod nosem. I już nie wiem czy to one, czy łzy, ale mam w ustach słony smak któregoś z powyższych, a może obu.
Dzień drugi
Po wczorajszym płaczu wyglądam jak mały, smutny Chinczyk. Tata mówi, że szkoda, że pojechałeś, bo nie ma kto mu pomagać w ogrodzie. Mama nie pozwala mi mysleć, bo mówi, że kiedy myślę, bardziej tęsknię, wiec mam plan zajęć na cały dzien, co oznacza rycie w ogródku i dwa kilogramy waty do wypchania sobie głowy przez uszy. Nogi mi zarastają, ale nie mam po co ich golić. Wyciągnełam babcine gacie. Ubrałam sie na czarno i nawet nie wiem kiedy zaczęłam nucić pod nosem czołówkę z "Czterdziestolatka". Już czuję się stara.
Dzień trzeci.
Tak naprawdę jest to juz piąty dzień, ale kto by liczył. Nie ma czasu na codzienne pisanie. Byłam na zakupach i tak bardzo brakowało mi Twojgo głosu, który umila mi czas jęcząc 'długo jeszcze' i 'kiedy idziemy'. Nie uwierzysz, jak bardzo chce mi się płakać, kiedy widzę obściskującą się parę, ale zaraz przypomia mi sie mały, smutny chińczyk i chęć wylewania łez mnie opuszcza. Raczej nie widzę siebie na plantacji ryżu. Co u mnie? Mam dobrą wiadomość. Mój tata mówi, że jak wyjechałeś, zrobiło sie pusto w domu. Teraz nie masz żadnych podstaw, by stwierdzić, ze ktoś Cię jeszcze nie lubi. Nawet Zdzisław (mój komputer) przy Tobie jakby zawiesza się rzadziej. Późno już, ale nie jestem jedną z tych, która zasypia, gdy zamknie oczy, dlatego wolę zrobić coś produktywnego. Przypomina mi się historia z moją mamą w roli głównej, która ma skłonność do zasypiania w trakcie. W trakcie czego? Wszystkiego. Kąpieli, oglądania, czytania, jedzenia. I wcale nie chodzi o historię, w której zasypia ona z głową na stole podczas przygotowywania kolacji. Chociaż ta anegdota jest warta wspomnienia. Chodzi mi o sytuację, w której moja Mama zasnęła, jedząc czekoladę z orzechami. Czekolada ma to do siebie, ze lubi się rozpuszczac. Orzechy nie są już takie skłonne. Jakże wielka była irytacja Mamy, gdy po przebudzeniu powiedziała 'włożyliscie mi orzechy do buzi, gdy spałam'.
poniedziałek, 21 stycznia 2013
POD PRYSZNICEM BRZMI SIĘ NAJLEPIEJ
- W lubuskim odkryto trutkę w wafelkach.
- Ale ja chcę czekoladę.
- Trutkę na szczury.
Nie wiem czy miałam to odebrać jako próbę zniechęcenia mnie do jedzenia słodyczy czy delikatną aluzję 'wyglądasz jak szczur, więc nie ryzykuj'. Tak czy siak, Mama potrafi mówić dobitnie.
Niektórzy palą, inni piją, a ja po prostu wciągam słodycze jak fotomodelki brzuch, którego ja, o dziwo, wciągać nie muszę. Wciąganie jest jak najbardziej kompatybilne z moim organizmem. Póki co. Nałogi, uzależnienia, złe nawyki. Zwał, jak zwał. Byle nie zawał. Być może słodycze mnie załatwią. Ale, po pierwsze, póki mogę, wybieram tryskanie endorfinami. Po drugie, coś musi mnie załatwić.
Mam jeszcze jeden nałóg. Nazywany 'śpiewaniem pod prysznicem'. Ja śpiewam w wannie. Fakt: pod przysłowiowym prysznicem brzmi się najlepiej. I szczerze wątpię, by było to zasługą akustyki wnętrza i tym podobnych. To po prostu złudzenie samotności, przypływ odwagi i przekonanie, że potrafię. Nikt nie widzi (co nie znaczy, że nikt nie słyszy) wyzwala z moich strun głosowych energię i swobodę. Jak brzmi swoboda, wie każdy mieszkaniec mojego domu. Moje rumieńce na twarzy są nasączone wstydem do granic możliwości, gdy po takim rozwiązłym koncercie wpadam na kogoś pod drzwiami łazienki.
Na taki akt swobody (mówię o człowieku trzeźwym i stosunkowo normalnym) można się zdobyć jedynie we własnym domu. O, nie raz zawstydziłabym Beyonce. Przed własnym lustrem wygląda się najlepiej. Nawet w męskich gaciach. Próbowałam wczoraj.
Nawet po zjedzeniu tony słodyczy. Albo dwóch. Dzisiaj może wciągnę trzy.
- Ale ja chcę czekoladę.
- Trutkę na szczury.
Nie wiem czy miałam to odebrać jako próbę zniechęcenia mnie do jedzenia słodyczy czy delikatną aluzję 'wyglądasz jak szczur, więc nie ryzykuj'. Tak czy siak, Mama potrafi mówić dobitnie.
Niektórzy palą, inni piją, a ja po prostu wciągam słodycze jak fotomodelki brzuch, którego ja, o dziwo, wciągać nie muszę. Wciąganie jest jak najbardziej kompatybilne z moim organizmem. Póki co. Nałogi, uzależnienia, złe nawyki. Zwał, jak zwał. Byle nie zawał. Być może słodycze mnie załatwią. Ale, po pierwsze, póki mogę, wybieram tryskanie endorfinami. Po drugie, coś musi mnie załatwić.
Mam jeszcze jeden nałóg. Nazywany 'śpiewaniem pod prysznicem'. Ja śpiewam w wannie. Fakt: pod przysłowiowym prysznicem brzmi się najlepiej. I szczerze wątpię, by było to zasługą akustyki wnętrza i tym podobnych. To po prostu złudzenie samotności, przypływ odwagi i przekonanie, że potrafię. Nikt nie widzi (co nie znaczy, że nikt nie słyszy) wyzwala z moich strun głosowych energię i swobodę. Jak brzmi swoboda, wie każdy mieszkaniec mojego domu. Moje rumieńce na twarzy są nasączone wstydem do granic możliwości, gdy po takim rozwiązłym koncercie wpadam na kogoś pod drzwiami łazienki.
Na taki akt swobody (mówię o człowieku trzeźwym i stosunkowo normalnym) można się zdobyć jedynie we własnym domu. O, nie raz zawstydziłabym Beyonce. Przed własnym lustrem wygląda się najlepiej. Nawet w męskich gaciach. Próbowałam wczoraj.
Nawet po zjedzeniu tony słodyczy. Albo dwóch. Dzisiaj może wciągnę trzy.
piątek, 18 stycznia 2013
COŚ
Cześć, tym razem to nie ja.
To Coś. Siedzi w mojej głowie i każe mi pisać. Coś nie ma fascynującego pomysłu na Tekst. Ale czuje, ze powinno się odezwać. A ja, niezbyt pewna czy można ufać plątaninie neuronów, mojej, jak i Cosia, stukam palcami w wirtualne literki. Coś napisze dziś 'Coś'. Będzie fajnie.
Każde 'Coś' powinno mieć koniec i początek. Ewentualnie dwa końce. Jednak lepiej nazywać jeden koniec początkiem. Wtedy wiadomo mniej więcej, z której strony ugryźć. Chodziłam po deszczu, a w ręce nosiłam złożony parasol. Coś było zadowolone. Daliśmy popalić neuronom. Tak paliły, że gdyby nie deszcz, dymiłoby wszystkimi możliwymi kominami. To dobrze, że padało, od dymu łzawią mi oczy. Jakiś czas temu powinien zacząć się Początek. Teraz to już za późno. Zrobimy Początek na drugim Końcu.
Coś jest z natury bardzo wesołe. Cieszy się rano, cieszy się wieczorem. Cieszy się, kiedy ja się cieszę, cieszy się, kiedy ja się smucę. Zawsze się do mnie cieszy. Czasami tak się cieszy, że z żalu, targana wyrzutami sumienia, że cieszy się samo, biorę je na ręcę i cieszymy się razem. Coś to taki zdrowy, dorodny okaz prawdziwego cieszenia.
Zazwyczaj nie zamyka drzwi, gdy wychodzi. A opuszcza mnie nagle, po cichu. Wychodzi. Przechodzi. Jak ręką odjął. Jak niezdefiniowana choroba. Zawsze wraca. Nie martwię się, czy sobie poradzi. Spokojnie czekam na ponowne uświadomienie sobie jego cichej obecności.
Nie lubimy mówić. Co najwyżej, uśmiechamy się. Czasami, napadowo, mam ochotę coś wymruczeć. Ale Echo. Echo niesie.
Na Koniec, albo na Drugi Początek, muszę dodać coś standardowego dla moich wypowiedzi. Wdepnęłam wczoraj w kupę.
To Coś. Siedzi w mojej głowie i każe mi pisać. Coś nie ma fascynującego pomysłu na Tekst. Ale czuje, ze powinno się odezwać. A ja, niezbyt pewna czy można ufać plątaninie neuronów, mojej, jak i Cosia, stukam palcami w wirtualne literki. Coś napisze dziś 'Coś'. Będzie fajnie.
Każde 'Coś' powinno mieć koniec i początek. Ewentualnie dwa końce. Jednak lepiej nazywać jeden koniec początkiem. Wtedy wiadomo mniej więcej, z której strony ugryźć. Chodziłam po deszczu, a w ręce nosiłam złożony parasol. Coś było zadowolone. Daliśmy popalić neuronom. Tak paliły, że gdyby nie deszcz, dymiłoby wszystkimi możliwymi kominami. To dobrze, że padało, od dymu łzawią mi oczy. Jakiś czas temu powinien zacząć się Początek. Teraz to już za późno. Zrobimy Początek na drugim Końcu.
Coś jest z natury bardzo wesołe. Cieszy się rano, cieszy się wieczorem. Cieszy się, kiedy ja się cieszę, cieszy się, kiedy ja się smucę. Zawsze się do mnie cieszy. Czasami tak się cieszy, że z żalu, targana wyrzutami sumienia, że cieszy się samo, biorę je na ręcę i cieszymy się razem. Coś to taki zdrowy, dorodny okaz prawdziwego cieszenia.
Zazwyczaj nie zamyka drzwi, gdy wychodzi. A opuszcza mnie nagle, po cichu. Wychodzi. Przechodzi. Jak ręką odjął. Jak niezdefiniowana choroba. Zawsze wraca. Nie martwię się, czy sobie poradzi. Spokojnie czekam na ponowne uświadomienie sobie jego cichej obecności.
Nie lubimy mówić. Co najwyżej, uśmiechamy się. Czasami, napadowo, mam ochotę coś wymruczeć. Ale Echo. Echo niesie.
Na Koniec, albo na Drugi Początek, muszę dodać coś standardowego dla moich wypowiedzi. Wdepnęłam wczoraj w kupę.
sobota, 5 stycznia 2013
HALO, GDZIE JESTEŚ?
Już prawie dotykam dna świadomości i popadam w sen, a tu nagle prr, szalona. Walnęła mnie myśl, że światełka routera są bardzo denerwujące, że chyba chce mi się siku, że budzik w moim telefonie z pewnością nastawiony jest na złą godzinę i że może bym coś zjadła. Gdybym miała bardziej niepoukładane w głowie, odpaliłabym jeszcze starego, dobrego Zdzisława i zmieniła status na Facebooku na 'zirytowany'.
Ja znowu o spaniu, ale intryguje mnie ten temat. Przeczytałam gdzieś, że marzenia senne są zazwyczaj czarno-białe. Nie miałam o tym pojęcia, ale po wnikliwym przemyśleniu nurtującego moją głowę tematu, doszłam do wniosku, że być może to prawda. Chociaż wydaje mi się, że wszystkie moje sny są kolorowe (niekoniecznie w jakości HD), to mam parę takich, które nazywam 'najpiękniejszymi', a pamiętam z nich właśnie kolory. Po takim śnie budzę sie z wielkim 'wooooow' i zastanawiam się, jak moja wyobrażnia była w stanie stworzyć coś, czego świadomie nigdy bym nie wymyśliła. Pola kolorowego zboża, ścieżki pełnej wijących się, tęczowych salamander i wiecznie ciepłego, świecącego morza nie namalował jeszcze nikt. Gdybym miała na tyle rozwinięte mięśnie w rękach, by machać w te i we wte pędzlem przez parę godzin i cierpliwość, dzięki której nie miałabym ochoty tego pędzla zjeść, a także odrobinę więcej talentu artystycznego, tworzyłabym cuda. I nagle słowa 'kolorowych snów' nabierają innego znaczenia.
Zastanawialiście się kiedyś, gdzie jesteście, gdy śpicie? Statystyczne, nocne 8 godzin z każdej dobry znika ze świadomości. Może siedzimy jak bezmózgie kukły w jakimś miejscu bez ścian, podłogi i sufitu, oglądając ciemność. Sen to nasze małe, osobiste zakrzywienie czasoprzestrzenii. I czasami trudno się z niego wydostać.
Dzisiaj, godzina Zawcześniebywstać, Mój Pokój.
Mój Brat: Marta, obudź ... (wstawić imię Mojego Chłopaka) i niech przestawi auto albo da kluczyki.
Ja: Sam go obudź.
W tym momencie urwał mi się film. 'Obudziłam się' po około pięciu minutach i szturchnęłam Mojego Chłopaka
Ja: no daj mu te kluczyki.
Mój Chłopak: o co Ci chodzi?
Ja: no jak o co, przecież trzeba przestawić auto.
Mój Chłopak: przecież mu dałem, o co Ci chodzi?
Ja: a, to chyba spałam.
Mój Chłopak: nie spałaś. Miałaś otwarte oczy i na mnie patrzyłaś.
Gdzie byłam w tym czasie? Nie mam pojęcia. Obok mojego łóżka mogłoby wtedy przejść stado antylop, a nawet słoni, a nawet elfów, zapewne bym ich nie zarejestrowała. Co się stało z moim Rejestratorem? Co działo się z nim, gdy w środku nocy szukałam czapki pod łóżkiem i budziłam Rodziców, mówiąc 'dostanę jedynkę'? Co dzieje się z nim co noc? Czy sypiam w moim łóżku, czy może gdzieś poza granicą umysłu? I czy kiedyś się tam spotkamy?
Ja znowu o spaniu, ale intryguje mnie ten temat. Przeczytałam gdzieś, że marzenia senne są zazwyczaj czarno-białe. Nie miałam o tym pojęcia, ale po wnikliwym przemyśleniu nurtującego moją głowę tematu, doszłam do wniosku, że być może to prawda. Chociaż wydaje mi się, że wszystkie moje sny są kolorowe (niekoniecznie w jakości HD), to mam parę takich, które nazywam 'najpiękniejszymi', a pamiętam z nich właśnie kolory. Po takim śnie budzę sie z wielkim 'wooooow' i zastanawiam się, jak moja wyobrażnia była w stanie stworzyć coś, czego świadomie nigdy bym nie wymyśliła. Pola kolorowego zboża, ścieżki pełnej wijących się, tęczowych salamander i wiecznie ciepłego, świecącego morza nie namalował jeszcze nikt. Gdybym miała na tyle rozwinięte mięśnie w rękach, by machać w te i we wte pędzlem przez parę godzin i cierpliwość, dzięki której nie miałabym ochoty tego pędzla zjeść, a także odrobinę więcej talentu artystycznego, tworzyłabym cuda. I nagle słowa 'kolorowych snów' nabierają innego znaczenia.
Zastanawialiście się kiedyś, gdzie jesteście, gdy śpicie? Statystyczne, nocne 8 godzin z każdej dobry znika ze świadomości. Może siedzimy jak bezmózgie kukły w jakimś miejscu bez ścian, podłogi i sufitu, oglądając ciemność. Sen to nasze małe, osobiste zakrzywienie czasoprzestrzenii. I czasami trudno się z niego wydostać.
Dzisiaj, godzina Zawcześniebywstać, Mój Pokój.
Mój Brat: Marta, obudź ... (wstawić imię Mojego Chłopaka) i niech przestawi auto albo da kluczyki.
Ja: Sam go obudź.
W tym momencie urwał mi się film. 'Obudziłam się' po około pięciu minutach i szturchnęłam Mojego Chłopaka
Ja: no daj mu te kluczyki.
Mój Chłopak: o co Ci chodzi?
Ja: no jak o co, przecież trzeba przestawić auto.
Mój Chłopak: przecież mu dałem, o co Ci chodzi?
Ja: a, to chyba spałam.
Mój Chłopak: nie spałaś. Miałaś otwarte oczy i na mnie patrzyłaś.
Gdzie byłam w tym czasie? Nie mam pojęcia. Obok mojego łóżka mogłoby wtedy przejść stado antylop, a nawet słoni, a nawet elfów, zapewne bym ich nie zarejestrowała. Co się stało z moim Rejestratorem? Co działo się z nim, gdy w środku nocy szukałam czapki pod łóżkiem i budziłam Rodziców, mówiąc 'dostanę jedynkę'? Co dzieje się z nim co noc? Czy sypiam w moim łóżku, czy może gdzieś poza granicą umysłu? I czy kiedyś się tam spotkamy?
wtorek, 1 stycznia 2013
BEZSENNOŚĆ
Spanie jest dla słabych. A 'twardym trzeba być, nie miętkim'. Zasypiam o 3, 4 w nocy, budzę się o... 8 rano z jakąś natrętną myślą czy nie wiem skąd mi znanym fragmentem piosenki w głowie, które już nie pozwolą mi zasnąć. I tak od 4 dni. Zazwyczaj bezsenność polega na problemach z zasypianiem. A rodzaj mojej bezsenności to raczej bezsenność wkopana głową w piach. Taka trochę odwrotna. O 8 rano jestem pieprzonym słowikiem, który fruwa nad zieloną łąką, natomiast o 15 ślepym dziadem w okularach z kubkiem kawy zamiast laski.
Mózg to dziwne narzędzie. Mój niektórymi wieczorami przypominał gramofon odtwarzający zaciętą płytę. Do dziś wzdryga mnie, gdy słyszę pewną piosenkę, która już jakieś dwa lata temu dudniła mi w głowie przez całą noc. Im bardziej starasz się zapomnieć, tym głośniej będzie wołać. Znalazłam jednak na to sposób. Zaczęłam zastępować te odtwarzające się w kółko ku mojemu sprzeciwowi piosenki innymi, które prawdopodobnie szybciej mi się znudzą. Po prostu wystarczy zanucić na siłę parę dżwięków. Reszta leci sama. I w pewnym upragnionym momencie wygasa. Albo (istnieje duże prawdopodobieństwo takiej ewentualności) trzeba ją zastąpić inną. Jedną, dwiema, ewentualnie siedmioma. Można równie dobrze biernie czekać na rozwój wydarzeń i skończyć o poranku z muzycznym kacem. Wiem z autopsji.
Mózg to wyjątkowo podstępna, oślizgła kreatura, czasami prosząca się o przebicie dzidą. Duet, jaki tworzą z radiem, które czasem wlewa mi do głowy jakieś pomyje, prowokujące moja nadszarpnięta cierpliwość, bez wątpienia można nazwać przyczyną bezsenności numer jeden.
Kac muzyczny, kac myślowy. To już nie tylko moralniak. To juz coś, co huczy wewnątrz Ciebie aż wreszcie umrzesz lub... wyśpisz się. Dobranoc.
Mózg to dziwne narzędzie. Mój niektórymi wieczorami przypominał gramofon odtwarzający zaciętą płytę. Do dziś wzdryga mnie, gdy słyszę pewną piosenkę, która już jakieś dwa lata temu dudniła mi w głowie przez całą noc. Im bardziej starasz się zapomnieć, tym głośniej będzie wołać. Znalazłam jednak na to sposób. Zaczęłam zastępować te odtwarzające się w kółko ku mojemu sprzeciwowi piosenki innymi, które prawdopodobnie szybciej mi się znudzą. Po prostu wystarczy zanucić na siłę parę dżwięków. Reszta leci sama. I w pewnym upragnionym momencie wygasa. Albo (istnieje duże prawdopodobieństwo takiej ewentualności) trzeba ją zastąpić inną. Jedną, dwiema, ewentualnie siedmioma. Można równie dobrze biernie czekać na rozwój wydarzeń i skończyć o poranku z muzycznym kacem. Wiem z autopsji.
Mózg to wyjątkowo podstępna, oślizgła kreatura, czasami prosząca się o przebicie dzidą. Duet, jaki tworzą z radiem, które czasem wlewa mi do głowy jakieś pomyje, prowokujące moja nadszarpnięta cierpliwość, bez wątpienia można nazwać przyczyną bezsenności numer jeden.
Kac muzyczny, kac myślowy. To już nie tylko moralniak. To juz coś, co huczy wewnątrz Ciebie aż wreszcie umrzesz lub... wyśpisz się. Dobranoc.
Subskrybuj:
Posty (Atom)