Przeciąg włosy jej rozwiał, gdy w progu izby stanęła, jej tętniące życiem oczy błyszczały w półmroku, a niespokojne serce waliło niczym kopyta tysięcy wolnych koni biegnących przez trawiaste stepy. A Czytelnik siedział w bujanym fotelu, zaskoczony Jej powrotem, podnosząc niemrawo oczy znad lektury i kubka herbaty (z cytryną, bez cukru, bo taki niemodny), skrzywił się po kolejnym łyku i rzekł:
- Na cholerę żeś wróciła?
- - -
A wróciła, bo kupiła własne żelazko, bo umie makaron ugotować, a i nawet ciasto upiec, bo wie, co to kolejka w dziekanacie i Chłopak oglądający głośno mecz przed sesją i zna kierowcę wrocławskiego nocnego, który zdecydowanie nie używa hamulca, a ludzie w autobusie latają po podłodze, ścianach i szybach (mimo, że nawet bez tego prawie latają) niczym plastikowe reklamówki w wietrzny dzień na śmietniku.
Bo chce, bo czuje, bo narzekali, że nie pisze i bo już nie narzekają, czyli zapomnieli. A ona lubi, tylko że obiad, że wykład, że późno, że wcześnie, że zmęczona, że chemia na siódmą trzydzieści, że w autobusie nie usiądzie, a na stojąco się źle pisze i ogólnie źle się myśli, kiedy z jednej strony pani fikuśną spinką we włosach dłubie ci w nosie, a z drugiej strony druga pani końcem parasola dłubie ci w ... . No i też trochę dlatego, że zupa była za słona. A nie, nie było zupy. Zamiast krupniku wyszedł sos kasza..., kaszkowy..., kaszawy, kaszanowy. Kaszanowy sos mi wyszedł i kaszana, bo znowu frytki były. A że Cejrowski mi do garnka nie zaglądał (do piekarnika konkretnie, bo to zdrowsze, na tyle na ile frytka może być zdrowsza), Frytek nie przegonił, nie zwyzywał (taaaak, była taka afera), manioku zamiast ziemniaka nie nawrzucał, to były te frytki. Ziemniak warzywem narodowym jest i koniec kropa. Kultywowałam tylko rodzinne, narodowe tradycje. To podobno bardzo dobrze być patriotą.
Będąc przy kłączach, bulwach, korzeniach, warzywach i ogólnie przyziemnych i podziemnych sprawach, powiedziałabym, będąc przy sprawach, przy których będąc człowiek pod ziemię chce się zapaść, opowiem Wam historię pod tytułem "Ty też możesz znienawidzić marchewki".
Jako że praca, jak praca, żadna nie hańbi, pracować trzeba, lub można, lub się chce, a CHCĘ SIĘ tym bardziej, gdy jest się studentem, gdy ciepłe lato i zimne napoje, wtedy się tak bardzo, ale to naprawdę bardzo chce, to i mnie się ZACHCIAŁO pracować. A jako że marchewka, jak marchewka, krzywdy nikomu nie robi, nie krzyczy, nie bije, nie molestuje umysłowo, to czemuż by jej nie lubić.
Otóż łącząc PRACĘ z MARCHEWKĄ niemożliwe staje się możliwe. Po godzinie gapienia się w marchewkę po prostu denerwuje cię jej pomarańczowość. Po dwóch godzinach denerwuje cię jej kształt. Po trzech nie masz ochoty nigdy więcej jeść marchewki, ani już nawet niczego pomarańczowego. Po czterech, no, może pięciu, zawierasz pakt z Panem Podziemia, że jeśli kiedykolwiek dotkniesz marchewki w celu zjedzenia jej, to niech ręka ci uschnie, a jedyne, co przeszkadza ci w przypieczętowaniu tego paktu własną krwią jest fakt, że jak się skaleczysz w pracy to będzie szum, raban i harmider i przyjedzie ijo ijo. I doskonale wiesz, że perspektywa zabrania cię do lekarza jest w tej chwili bardzo kusząca, to jednak szkoda trochę tej własnej krwi, którą w końcu sam sobie wyprodukowałeś. Po ośmiu godzinach bolą cię na dodatek plecy. Po dziewięciu myślisz, po co ci plecy, można żyć bez pleców, wąż na ten przykład pleców jako pleców nie ma, a żyje. Tylko, że wąż nie będzie szukał pracy po studiach w Polsce, ani nawet nie potrzebuje wizyty u stomatologa na szybko, więc o ile wąż bez pleców przeżyć może, ty nie bardzo.
Służba zdrowia to już następna sprawa.
Okazuje się, że:
niebolący ząb + stomatolog + kupa kasy = bolący ząb + stomatolog na urlopie, który naprawić, co zepsuł, może za dwa tygodnie + kilkoro innych stomatologów, którzy po poprzednim sprzątać nie będą
Takie równanie.
A na matematyce się znam. Na farmacji uczą różnych rzeczy, na przykład jak nie korzystać z tablic z wzorami na całki, bo farmaceuta MĄDRY winien być i wzory umieć musi. Tablice to dla idiotów są, tablic to się na takich kierunkach używa jak matematyka, finanse, a nie. A, jeszcze nauczyłam się, że powinien być UCZCIWY (co nijak się ma do zdania matematyki). Bo za nieuczciwość można na przykład zapłacić prokuratorem nad głową. I nie chcecie wiedzieć, skąd o tym wiem. A nawet nie ściągałam, bo ściągać nie umiem, oczopląsu dostaję, trząść się zaczynam, para mi z uszu bucha i najchętniej sama podniosłabym rękę i powiedziała "ściągam, chcę pałę, bez drugiego terminu, mogę nie zdać, zapłacę za ECTS-y".
I o ile uczciwości się przez rok studiów nie pozbyłam, o tyle dla odmiany namiętnie zajmuję się byciem wredną i krzyczącą Dziewczyną Mojego Chłopaka, a czar i urok mej dobroci prysnął. O tak, facet z krwi i kości, co lubi skarpetą w kąt rzucić, wrzeszczeć na bramkarza, nawet jeśli ten go nie słyszy i ZAPOMNIEĆ o umyciu naczyń, a na dodatek wybrzydzać przy jedzeniu. Typ poszukiwacza. Poszukiwacza skarpetki, co to ją wcześniej w kąt cisnął, poszukiwacza portfela minutę przed wyjściem, poszukiwacza okazji do wyrzucenia zawartości szafy na podłogę.
Ale to z kolei jeszcze inna historia.
- - -
- Przyszłam tylko pożyczyć herbatę.
- Nie mam - odpowiedział.
Odwróciła się na pięcie i wyszła, z hukiem zatrzaskując drzwi. Szyby w oknach zadrżały.
- Nie wróci - mruknął i wrócił do lektury.
A herbaty rzeczywiście nie miał. A może i miał. Ale to przecież Polska była.