Dzisiaj mam dla Was fragment 'książki', którą pisałam, gdy musiałam na trochę rozstać się z Moim Chłopakiem. Jestem jedną z nielicznych i wierzę, że odległość (oczywiście nie na stałe) nie jest w stanie zniszczyć miłości, tym bardziej, gdy ta poparta jest przyjaźnią.
Dzisiaj pojechał znowu. Rozstajemy się ostatni raz. Jednak ja czuję się trochę jak za tym pierwszym.
Miłego czytania.
'Z pamiętnika pustelnika, czyli książka o dziewczynie, której chłopak wyjechał, z bardzo długim tytułem.'
Dzień pożegnania czyli dzień pierwszy
Ciężko. Siedzę w łazience i płaczę. Tata stoi pod drzwiami i śpiewa "nie płacz kiedy odjadę, kupię ci czekoladę". Tęsknię. Mam smarki pod nosem. I już nie wiem czy to one, czy łzy, ale mam w ustach słony smak któregoś z powyższych, a może obu.
Dzień drugi
Po wczorajszym płaczu wyglądam jak mały, smutny Chinczyk. Tata mówi, że szkoda, że pojechałeś, bo nie ma kto mu pomagać w ogrodzie. Mama nie pozwala mi mysleć, bo mówi, że kiedy myślę, bardziej tęsknię, wiec mam plan zajęć na cały dzien, co oznacza rycie w ogródku i dwa kilogramy waty do wypchania sobie głowy przez uszy. Nogi mi zarastają, ale nie mam po co ich golić. Wyciągnełam babcine gacie. Ubrałam sie na czarno i nawet nie wiem kiedy zaczęłam nucić pod nosem czołówkę z "Czterdziestolatka". Już czuję się stara.
Dzień trzeci.
Tak naprawdę jest to juz piąty dzień, ale kto by liczył. Nie ma czasu na codzienne pisanie. Byłam na zakupach i tak bardzo brakowało mi Twojgo głosu, który umila mi czas jęcząc 'długo jeszcze' i 'kiedy idziemy'. Nie uwierzysz, jak bardzo chce mi się płakać, kiedy widzę obściskującą się parę, ale zaraz przypomia mi sie mały, smutny chińczyk i chęć wylewania łez mnie opuszcza. Raczej nie widzę siebie na plantacji ryżu. Co u mnie? Mam dobrą wiadomość. Mój tata mówi, że jak wyjechałeś, zrobiło sie pusto w domu. Teraz nie masz żadnych podstaw, by stwierdzić, ze ktoś Cię jeszcze nie lubi. Nawet Zdzisław (mój komputer) przy Tobie jakby zawiesza się rzadziej. Późno już, ale nie jestem jedną z tych, która zasypia, gdy zamknie oczy, dlatego wolę zrobić coś produktywnego. Przypomina mi się historia z moją mamą w roli głównej, która ma skłonność do zasypiania w trakcie. W trakcie czego? Wszystkiego. Kąpieli, oglądania, czytania, jedzenia. I wcale nie chodzi o historię, w której zasypia ona z głową na stole podczas przygotowywania kolacji. Chociaż ta anegdota jest warta wspomnienia. Chodzi mi o sytuację, w której moja Mama zasnęła, jedząc czekoladę z orzechami. Czekolada ma to do siebie, ze lubi się rozpuszczac. Orzechy nie są już takie skłonne. Jakże wielka była irytacja Mamy, gdy po przebudzeniu powiedziała 'włożyliscie mi orzechy do buzi, gdy spałam'.
piątek, 25 stycznia 2013
poniedziałek, 21 stycznia 2013
POD PRYSZNICEM BRZMI SIĘ NAJLEPIEJ
- W lubuskim odkryto trutkę w wafelkach.
- Ale ja chcę czekoladę.
- Trutkę na szczury.
Nie wiem czy miałam to odebrać jako próbę zniechęcenia mnie do jedzenia słodyczy czy delikatną aluzję 'wyglądasz jak szczur, więc nie ryzykuj'. Tak czy siak, Mama potrafi mówić dobitnie.
Niektórzy palą, inni piją, a ja po prostu wciągam słodycze jak fotomodelki brzuch, którego ja, o dziwo, wciągać nie muszę. Wciąganie jest jak najbardziej kompatybilne z moim organizmem. Póki co. Nałogi, uzależnienia, złe nawyki. Zwał, jak zwał. Byle nie zawał. Być może słodycze mnie załatwią. Ale, po pierwsze, póki mogę, wybieram tryskanie endorfinami. Po drugie, coś musi mnie załatwić.
Mam jeszcze jeden nałóg. Nazywany 'śpiewaniem pod prysznicem'. Ja śpiewam w wannie. Fakt: pod przysłowiowym prysznicem brzmi się najlepiej. I szczerze wątpię, by było to zasługą akustyki wnętrza i tym podobnych. To po prostu złudzenie samotności, przypływ odwagi i przekonanie, że potrafię. Nikt nie widzi (co nie znaczy, że nikt nie słyszy) wyzwala z moich strun głosowych energię i swobodę. Jak brzmi swoboda, wie każdy mieszkaniec mojego domu. Moje rumieńce na twarzy są nasączone wstydem do granic możliwości, gdy po takim rozwiązłym koncercie wpadam na kogoś pod drzwiami łazienki.
Na taki akt swobody (mówię o człowieku trzeźwym i stosunkowo normalnym) można się zdobyć jedynie we własnym domu. O, nie raz zawstydziłabym Beyonce. Przed własnym lustrem wygląda się najlepiej. Nawet w męskich gaciach. Próbowałam wczoraj.
Nawet po zjedzeniu tony słodyczy. Albo dwóch. Dzisiaj może wciągnę trzy.
- Ale ja chcę czekoladę.
- Trutkę na szczury.
Nie wiem czy miałam to odebrać jako próbę zniechęcenia mnie do jedzenia słodyczy czy delikatną aluzję 'wyglądasz jak szczur, więc nie ryzykuj'. Tak czy siak, Mama potrafi mówić dobitnie.
Niektórzy palą, inni piją, a ja po prostu wciągam słodycze jak fotomodelki brzuch, którego ja, o dziwo, wciągać nie muszę. Wciąganie jest jak najbardziej kompatybilne z moim organizmem. Póki co. Nałogi, uzależnienia, złe nawyki. Zwał, jak zwał. Byle nie zawał. Być może słodycze mnie załatwią. Ale, po pierwsze, póki mogę, wybieram tryskanie endorfinami. Po drugie, coś musi mnie załatwić.
Mam jeszcze jeden nałóg. Nazywany 'śpiewaniem pod prysznicem'. Ja śpiewam w wannie. Fakt: pod przysłowiowym prysznicem brzmi się najlepiej. I szczerze wątpię, by było to zasługą akustyki wnętrza i tym podobnych. To po prostu złudzenie samotności, przypływ odwagi i przekonanie, że potrafię. Nikt nie widzi (co nie znaczy, że nikt nie słyszy) wyzwala z moich strun głosowych energię i swobodę. Jak brzmi swoboda, wie każdy mieszkaniec mojego domu. Moje rumieńce na twarzy są nasączone wstydem do granic możliwości, gdy po takim rozwiązłym koncercie wpadam na kogoś pod drzwiami łazienki.
Na taki akt swobody (mówię o człowieku trzeźwym i stosunkowo normalnym) można się zdobyć jedynie we własnym domu. O, nie raz zawstydziłabym Beyonce. Przed własnym lustrem wygląda się najlepiej. Nawet w męskich gaciach. Próbowałam wczoraj.
Nawet po zjedzeniu tony słodyczy. Albo dwóch. Dzisiaj może wciągnę trzy.
piątek, 18 stycznia 2013
COŚ
Cześć, tym razem to nie ja.
To Coś. Siedzi w mojej głowie i każe mi pisać. Coś nie ma fascynującego pomysłu na Tekst. Ale czuje, ze powinno się odezwać. A ja, niezbyt pewna czy można ufać plątaninie neuronów, mojej, jak i Cosia, stukam palcami w wirtualne literki. Coś napisze dziś 'Coś'. Będzie fajnie.
Każde 'Coś' powinno mieć koniec i początek. Ewentualnie dwa końce. Jednak lepiej nazywać jeden koniec początkiem. Wtedy wiadomo mniej więcej, z której strony ugryźć. Chodziłam po deszczu, a w ręce nosiłam złożony parasol. Coś było zadowolone. Daliśmy popalić neuronom. Tak paliły, że gdyby nie deszcz, dymiłoby wszystkimi możliwymi kominami. To dobrze, że padało, od dymu łzawią mi oczy. Jakiś czas temu powinien zacząć się Początek. Teraz to już za późno. Zrobimy Początek na drugim Końcu.
Coś jest z natury bardzo wesołe. Cieszy się rano, cieszy się wieczorem. Cieszy się, kiedy ja się cieszę, cieszy się, kiedy ja się smucę. Zawsze się do mnie cieszy. Czasami tak się cieszy, że z żalu, targana wyrzutami sumienia, że cieszy się samo, biorę je na ręcę i cieszymy się razem. Coś to taki zdrowy, dorodny okaz prawdziwego cieszenia.
Zazwyczaj nie zamyka drzwi, gdy wychodzi. A opuszcza mnie nagle, po cichu. Wychodzi. Przechodzi. Jak ręką odjął. Jak niezdefiniowana choroba. Zawsze wraca. Nie martwię się, czy sobie poradzi. Spokojnie czekam na ponowne uświadomienie sobie jego cichej obecności.
Nie lubimy mówić. Co najwyżej, uśmiechamy się. Czasami, napadowo, mam ochotę coś wymruczeć. Ale Echo. Echo niesie.
Na Koniec, albo na Drugi Początek, muszę dodać coś standardowego dla moich wypowiedzi. Wdepnęłam wczoraj w kupę.
To Coś. Siedzi w mojej głowie i każe mi pisać. Coś nie ma fascynującego pomysłu na Tekst. Ale czuje, ze powinno się odezwać. A ja, niezbyt pewna czy można ufać plątaninie neuronów, mojej, jak i Cosia, stukam palcami w wirtualne literki. Coś napisze dziś 'Coś'. Będzie fajnie.
Każde 'Coś' powinno mieć koniec i początek. Ewentualnie dwa końce. Jednak lepiej nazywać jeden koniec początkiem. Wtedy wiadomo mniej więcej, z której strony ugryźć. Chodziłam po deszczu, a w ręce nosiłam złożony parasol. Coś było zadowolone. Daliśmy popalić neuronom. Tak paliły, że gdyby nie deszcz, dymiłoby wszystkimi możliwymi kominami. To dobrze, że padało, od dymu łzawią mi oczy. Jakiś czas temu powinien zacząć się Początek. Teraz to już za późno. Zrobimy Początek na drugim Końcu.
Coś jest z natury bardzo wesołe. Cieszy się rano, cieszy się wieczorem. Cieszy się, kiedy ja się cieszę, cieszy się, kiedy ja się smucę. Zawsze się do mnie cieszy. Czasami tak się cieszy, że z żalu, targana wyrzutami sumienia, że cieszy się samo, biorę je na ręcę i cieszymy się razem. Coś to taki zdrowy, dorodny okaz prawdziwego cieszenia.
Zazwyczaj nie zamyka drzwi, gdy wychodzi. A opuszcza mnie nagle, po cichu. Wychodzi. Przechodzi. Jak ręką odjął. Jak niezdefiniowana choroba. Zawsze wraca. Nie martwię się, czy sobie poradzi. Spokojnie czekam na ponowne uświadomienie sobie jego cichej obecności.
Nie lubimy mówić. Co najwyżej, uśmiechamy się. Czasami, napadowo, mam ochotę coś wymruczeć. Ale Echo. Echo niesie.
Na Koniec, albo na Drugi Początek, muszę dodać coś standardowego dla moich wypowiedzi. Wdepnęłam wczoraj w kupę.
sobota, 5 stycznia 2013
HALO, GDZIE JESTEŚ?
Już prawie dotykam dna świadomości i popadam w sen, a tu nagle prr, szalona. Walnęła mnie myśl, że światełka routera są bardzo denerwujące, że chyba chce mi się siku, że budzik w moim telefonie z pewnością nastawiony jest na złą godzinę i że może bym coś zjadła. Gdybym miała bardziej niepoukładane w głowie, odpaliłabym jeszcze starego, dobrego Zdzisława i zmieniła status na Facebooku na 'zirytowany'.
Ja znowu o spaniu, ale intryguje mnie ten temat. Przeczytałam gdzieś, że marzenia senne są zazwyczaj czarno-białe. Nie miałam o tym pojęcia, ale po wnikliwym przemyśleniu nurtującego moją głowę tematu, doszłam do wniosku, że być może to prawda. Chociaż wydaje mi się, że wszystkie moje sny są kolorowe (niekoniecznie w jakości HD), to mam parę takich, które nazywam 'najpiękniejszymi', a pamiętam z nich właśnie kolory. Po takim śnie budzę sie z wielkim 'wooooow' i zastanawiam się, jak moja wyobrażnia była w stanie stworzyć coś, czego świadomie nigdy bym nie wymyśliła. Pola kolorowego zboża, ścieżki pełnej wijących się, tęczowych salamander i wiecznie ciepłego, świecącego morza nie namalował jeszcze nikt. Gdybym miała na tyle rozwinięte mięśnie w rękach, by machać w te i we wte pędzlem przez parę godzin i cierpliwość, dzięki której nie miałabym ochoty tego pędzla zjeść, a także odrobinę więcej talentu artystycznego, tworzyłabym cuda. I nagle słowa 'kolorowych snów' nabierają innego znaczenia.
Zastanawialiście się kiedyś, gdzie jesteście, gdy śpicie? Statystyczne, nocne 8 godzin z każdej dobry znika ze świadomości. Może siedzimy jak bezmózgie kukły w jakimś miejscu bez ścian, podłogi i sufitu, oglądając ciemność. Sen to nasze małe, osobiste zakrzywienie czasoprzestrzenii. I czasami trudno się z niego wydostać.
Dzisiaj, godzina Zawcześniebywstać, Mój Pokój.
Mój Brat: Marta, obudź ... (wstawić imię Mojego Chłopaka) i niech przestawi auto albo da kluczyki.
Ja: Sam go obudź.
W tym momencie urwał mi się film. 'Obudziłam się' po około pięciu minutach i szturchnęłam Mojego Chłopaka
Ja: no daj mu te kluczyki.
Mój Chłopak: o co Ci chodzi?
Ja: no jak o co, przecież trzeba przestawić auto.
Mój Chłopak: przecież mu dałem, o co Ci chodzi?
Ja: a, to chyba spałam.
Mój Chłopak: nie spałaś. Miałaś otwarte oczy i na mnie patrzyłaś.
Gdzie byłam w tym czasie? Nie mam pojęcia. Obok mojego łóżka mogłoby wtedy przejść stado antylop, a nawet słoni, a nawet elfów, zapewne bym ich nie zarejestrowała. Co się stało z moim Rejestratorem? Co działo się z nim, gdy w środku nocy szukałam czapki pod łóżkiem i budziłam Rodziców, mówiąc 'dostanę jedynkę'? Co dzieje się z nim co noc? Czy sypiam w moim łóżku, czy może gdzieś poza granicą umysłu? I czy kiedyś się tam spotkamy?
Ja znowu o spaniu, ale intryguje mnie ten temat. Przeczytałam gdzieś, że marzenia senne są zazwyczaj czarno-białe. Nie miałam o tym pojęcia, ale po wnikliwym przemyśleniu nurtującego moją głowę tematu, doszłam do wniosku, że być może to prawda. Chociaż wydaje mi się, że wszystkie moje sny są kolorowe (niekoniecznie w jakości HD), to mam parę takich, które nazywam 'najpiękniejszymi', a pamiętam z nich właśnie kolory. Po takim śnie budzę sie z wielkim 'wooooow' i zastanawiam się, jak moja wyobrażnia była w stanie stworzyć coś, czego świadomie nigdy bym nie wymyśliła. Pola kolorowego zboża, ścieżki pełnej wijących się, tęczowych salamander i wiecznie ciepłego, świecącego morza nie namalował jeszcze nikt. Gdybym miała na tyle rozwinięte mięśnie w rękach, by machać w te i we wte pędzlem przez parę godzin i cierpliwość, dzięki której nie miałabym ochoty tego pędzla zjeść, a także odrobinę więcej talentu artystycznego, tworzyłabym cuda. I nagle słowa 'kolorowych snów' nabierają innego znaczenia.
Zastanawialiście się kiedyś, gdzie jesteście, gdy śpicie? Statystyczne, nocne 8 godzin z każdej dobry znika ze świadomości. Może siedzimy jak bezmózgie kukły w jakimś miejscu bez ścian, podłogi i sufitu, oglądając ciemność. Sen to nasze małe, osobiste zakrzywienie czasoprzestrzenii. I czasami trudno się z niego wydostać.
Dzisiaj, godzina Zawcześniebywstać, Mój Pokój.
Mój Brat: Marta, obudź ... (wstawić imię Mojego Chłopaka) i niech przestawi auto albo da kluczyki.
Ja: Sam go obudź.
W tym momencie urwał mi się film. 'Obudziłam się' po około pięciu minutach i szturchnęłam Mojego Chłopaka
Ja: no daj mu te kluczyki.
Mój Chłopak: o co Ci chodzi?
Ja: no jak o co, przecież trzeba przestawić auto.
Mój Chłopak: przecież mu dałem, o co Ci chodzi?
Ja: a, to chyba spałam.
Mój Chłopak: nie spałaś. Miałaś otwarte oczy i na mnie patrzyłaś.
Gdzie byłam w tym czasie? Nie mam pojęcia. Obok mojego łóżka mogłoby wtedy przejść stado antylop, a nawet słoni, a nawet elfów, zapewne bym ich nie zarejestrowała. Co się stało z moim Rejestratorem? Co działo się z nim, gdy w środku nocy szukałam czapki pod łóżkiem i budziłam Rodziców, mówiąc 'dostanę jedynkę'? Co dzieje się z nim co noc? Czy sypiam w moim łóżku, czy może gdzieś poza granicą umysłu? I czy kiedyś się tam spotkamy?
wtorek, 1 stycznia 2013
BEZSENNOŚĆ
Spanie jest dla słabych. A 'twardym trzeba być, nie miętkim'. Zasypiam o 3, 4 w nocy, budzę się o... 8 rano z jakąś natrętną myślą czy nie wiem skąd mi znanym fragmentem piosenki w głowie, które już nie pozwolą mi zasnąć. I tak od 4 dni. Zazwyczaj bezsenność polega na problemach z zasypianiem. A rodzaj mojej bezsenności to raczej bezsenność wkopana głową w piach. Taka trochę odwrotna. O 8 rano jestem pieprzonym słowikiem, który fruwa nad zieloną łąką, natomiast o 15 ślepym dziadem w okularach z kubkiem kawy zamiast laski.
Mózg to dziwne narzędzie. Mój niektórymi wieczorami przypominał gramofon odtwarzający zaciętą płytę. Do dziś wzdryga mnie, gdy słyszę pewną piosenkę, która już jakieś dwa lata temu dudniła mi w głowie przez całą noc. Im bardziej starasz się zapomnieć, tym głośniej będzie wołać. Znalazłam jednak na to sposób. Zaczęłam zastępować te odtwarzające się w kółko ku mojemu sprzeciwowi piosenki innymi, które prawdopodobnie szybciej mi się znudzą. Po prostu wystarczy zanucić na siłę parę dżwięków. Reszta leci sama. I w pewnym upragnionym momencie wygasa. Albo (istnieje duże prawdopodobieństwo takiej ewentualności) trzeba ją zastąpić inną. Jedną, dwiema, ewentualnie siedmioma. Można równie dobrze biernie czekać na rozwój wydarzeń i skończyć o poranku z muzycznym kacem. Wiem z autopsji.
Mózg to wyjątkowo podstępna, oślizgła kreatura, czasami prosząca się o przebicie dzidą. Duet, jaki tworzą z radiem, które czasem wlewa mi do głowy jakieś pomyje, prowokujące moja nadszarpnięta cierpliwość, bez wątpienia można nazwać przyczyną bezsenności numer jeden.
Kac muzyczny, kac myślowy. To już nie tylko moralniak. To juz coś, co huczy wewnątrz Ciebie aż wreszcie umrzesz lub... wyśpisz się. Dobranoc.
Mózg to dziwne narzędzie. Mój niektórymi wieczorami przypominał gramofon odtwarzający zaciętą płytę. Do dziś wzdryga mnie, gdy słyszę pewną piosenkę, która już jakieś dwa lata temu dudniła mi w głowie przez całą noc. Im bardziej starasz się zapomnieć, tym głośniej będzie wołać. Znalazłam jednak na to sposób. Zaczęłam zastępować te odtwarzające się w kółko ku mojemu sprzeciwowi piosenki innymi, które prawdopodobnie szybciej mi się znudzą. Po prostu wystarczy zanucić na siłę parę dżwięków. Reszta leci sama. I w pewnym upragnionym momencie wygasa. Albo (istnieje duże prawdopodobieństwo takiej ewentualności) trzeba ją zastąpić inną. Jedną, dwiema, ewentualnie siedmioma. Można równie dobrze biernie czekać na rozwój wydarzeń i skończyć o poranku z muzycznym kacem. Wiem z autopsji.
Mózg to wyjątkowo podstępna, oślizgła kreatura, czasami prosząca się o przebicie dzidą. Duet, jaki tworzą z radiem, które czasem wlewa mi do głowy jakieś pomyje, prowokujące moja nadszarpnięta cierpliwość, bez wątpienia można nazwać przyczyną bezsenności numer jeden.
Kac muzyczny, kac myślowy. To już nie tylko moralniak. To juz coś, co huczy wewnątrz Ciebie aż wreszcie umrzesz lub... wyśpisz się. Dobranoc.
Subskrybuj:
Posty (Atom)